Choć trudno w to uwierzyć, historia polskiej kuchni rozpoczyna się od... pieczonego prosiaczka i piwa! Zdaniem XI-wiecznego kronikarza Galla Anonima, takie właśnie niezbyt wyszukane menu przygotowała dla gości zaproszonych na postrzyżyny swojego syna Rzepicha, żona protoplasty pierwszej polskiej dynastii książęcej – Piasta Kołodzieja. Dziwne, bo bez trudu mogła przygotować o wiele bardziej urozmaiconą ucztę.
Gdyby zrobić sondę uliczną i zapytać: „Co jadło się w Polsce tysiąc lat temu?", zapewne większość odpowiadających inaczej niż: „Nie mam pojęcia", pokusiłaby się o wskazanie dziczyzny, upolowanej przez naszych przodków w lasach i puszczach, być może też ryb, złowionych w naszych pięknych rzekach, no i oczywiście wszelkiego rodzaju dań opartych na mące i ziemniakach. I zapewne wszyscy poczuliby się zdziwieni, dowiadując się potem, że ziemniaki, choć wydają się być z nami od zarania dziejów, trafiły do Polski dopiero pod koniec XVII wieku, dziczyzna przez długie lata zarezerwowana była wyłącznie dla szlachetnie urodzonych, Polacy w czasach Chrobrego i Krzywoustegoużywali na tony rodzimych przypraw, a te zagraniczne cenili czasem bardziej niż złoto, a do tego biedota z przymusu zadowalała się dietą wegańską, zasługując tym samym na tytuł ówczesnych hipsterów.
Według przekazów kronikarzy, przez pierwsze wieki naszej państwowości istniał ogromny dysonans między tym, co serwowano na stołach możnowładców i książąt, a tym, czym zadowolić się musiała reszta społeczeństwa. Na ucztach u bogaczy królowało mięso, najczęściej faktycznie dziczyzna, ale też wieprzowina i baranina, a do tego ryby, drób i obowiązkowo biały chleb. Nie odmawiano sobie słodyczy, wśród których największym wzięciem cieszyły się pierniki, przygotowywane z dodatkiem miodu i pieprzu, a kiedy Polska otworzyła się na świat – także imbiru.
/artykuł i przepis Pawła Płaczka w pełnej wersji można przeczytać w drugim numerze Historii bez Tajemnic/
powrót