Monarchia w Polsce przechodziła liczne metamorfozy – od władców, rządzących niepodzielnie twardą ręką, do królów, których kompetencje były raczej symboliczne. A jednak Polacy uwielbiają koronę – co tak im się w niej podoba?
Odejście po siedemdziesięciu latach panowania brytyjskiej królowej Elżbiety II wzbudziło dyskusje na temat tak przeszłości, jak i przyszłości monarchii jako takiej i jej użyteczności w dzisiejszych systemach sprawowania władzy. Pytania te dotyczą bezpośrednio nie tylko państw wciąż funkcjonujących jako królestwa, księstwa czy choćby związane personalnie z brytyjskim domem panującym „dominia" (jak Kanada i Australia), ale i tych, których rozbrat z monarchią już się w przeszłości dokonał. Co ciekawe, rzecz odnosi się także i do Polski, mającej w przeszłości swoje własne, dość specyficzne – na tle tendencji europejskich – relacje z własnymi książętami, królami i domami panującymi. I to pomimo sentymentu, jakim wciąż darzona jest w naszym kraju monarchia, co widać, chociażby kiedy się patrzy na wizerunki królów na banknotach. A zatem, jak to u nas z tą monarchią onegdaj bywało?
Firma Piast i Synowie SA
Jeśli pominąć legendarne i półlegendarne początki, to u zarania dziejów monarchia jawiła się w państwie polskim jako własność prywatna panującego rodu – coś w rodzaju prywatnej spółki rodzinnej Na dodatek takim, w którym wszyscy (męscy!) członkowie rodu posiadają prawa do określonych działów-dzielnic, dziś powiedzielibyśmy „akcji". Państwo podlegało zatem tym samym procedurom, którym podlega firma w momencie zmiany prezesa – następowały nowe podziały, przy czym nie zawsze głównego spadkobiercę obierano na zasadzie primogenitury czy senioratu, czyli prawa starszeństwa. Przykładem z czasów pierwszego państwa piastowskiego była sprawa następstwa tronu po śmierci Bolesława Chrobrego w 1025 r. – tym donioślejsza, że wiązała się już wówczas z odziedziczeniem świeżo pozyskanej korony i tytułu królewskiego. Bezpośrednim następcą po ojcu został bowiem drugi syn Mieszko II, z pominięciem starszego Bezpryma. Powodowało to, rzecz jasna, niesnaski rodowe, w które zazwyczaj włączała się – jakżeby inaczej – konkurencja z innych „firm rodzinnych" zza miedzy, ale to już temat na inną opowieść.
Władza monarsza, chociaż prawnie i zwyczajowo dosyć silna, podlegała jednak pewnym – z czasem coraz większym – ograniczeniom. Wiązało się to nie tylko z coraz większą emancypacją Kościoła, ale także dochodzeniem do głosu możnych (arystokracji) czy rycerstwa (szlachty), zdobywających czy przez swoją pozycję ekonomiczną, czy przez przywileje, czy przez dostęp „do ucha" władcy, bezpośredni wpływ na poczynania władcy – księcia, a później króla. Aż do XIV wieku władza „panów naturalnych" jak sami siebie określali Piastowie, nad państwem, w zasadzie nie była kontestowana. Aż do momentu, kiedy wyłom w tej zasadzie uczynili czescy Przemyślidzi, uzurpując sobie w 1291 r. prawa do Małopolski, a przez kilka lat (1300–1306) – także do polskiej korony. Warto pamiętać, że swoje – naciągane zresztą mocno – roszczenia do korony Chrobrego dowcipni Czesi opierali na podstawie... rzekomego zapisu testamentowego Gryfiny, wdowy po zmarłym bezpotomnie księciu Leszku Czarnym. Dokonali tego jednak – warto dodać – za zgodą i akceptacją tak hierarchów polskiego Kościoła, jak i większości możnych i rycerstwa, dla których dążenie do jedności państwa przeważyło nad sukcesyjnym prawem dynastii. Wypadek ten dowodził jednak, że rzekome prawa „naturalne" Piastów okazywały się w obliczu okoliczności dziejowych coraz bardziej iluzoryczne.
Pełny artykuł Artura Foryta możecie przeczytać w szóstym numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: Przemyślidzi opierali swoje prawa do tronu polskiego na podstawie rzekomego zapisu testamentowego Gryfiny, żony księcia Leszka Czarnego (na ilustracji z mężem).
powrót