Co łączy wyrzucanie przez okno starych mebli z morsowaniem i jedzeniem kiszonej kapusty? Otóż wszystko to należy zrobić – oczywiście nie naraz! – w chwili kiedy w kalendarzu Sylwester zamienia się w Nowy Rok. O wyborze konkretnej czynności decyduje tylko to... gdzie się znajdujecie!
Jak jest w Polsce, wiadomo. W czasie sylwestrowych imprez na stołach królują z reguły te same, stałe przekąski, które pojawiają się tam przy okazji innych domówek, w lodówce chłodzi się szampan, który o północy otwiera się z hukiem i wypija w pośpiechu, żeby sekundę później złorzeczyć, że „SMS- -y znów nie dochodzą, a dodzwonić się nie idzie, bo znów padła sieć". Nuda. Są jednak miejsca, gdzie w chwili, kiedy zmienia się główna liczba w kalendarzu, dzieją się rzeczy, przy których brwi same by się nam zmarszczyły ze zdziwienia. Żeby nie być gołosłownym, weźmy, ot taką Republikę Południowej Afryki. W trzeciej najliczniejszej metropolii tego kraju, Johannesburgu, znajduje się na ogół spokojna dzielnicy Hillbrow. 31 grudnia zamienia się ona w prawdziwe piekło, bowiem jej mieszkańcy w momencie, kiedy zegar wybije północ, mają uroczy zwyczaj wyrzucać przez okna stare meble. Lepiej raczej wtedy nie spacerować pod wieżowcami. Równie hucznie, acz nieco bardziej kameralnie, wita się nowy rok w Nowej Zelandii. Tam powodzenie na najbliższych dwanaście miesięcy zapewnić ma... jak najgłośniejsze bicie w garnki i patelnie. Ze zwyczaju tego najbardziej chyba cieszą się laryngolodzy, którzy potem zarabiają, lecząc ubytki słuchu.
Równie dziwacznie ostatni dzień roku prezentuje się na Syberii. Tam bowiem z okazji zbliżającego się nowego roku wycina się przeręblę w zamarzniętej tafli jeziora Bajkał. Przez nią pod wodę schodzą nurkowie zaopatrzeni w małe drzewo, które następnie zostaje osadzone na dnie. Podobny rytuał odbywa się na syberyjskiej rzece Lena. Tyle że tam „sadzi" się w ten sposób nie tylko drzewa, ale i wiele innych roślin. Z kolei w niektórych miejscach w Brazylii nowy rok trzeba przywitać koniecznie w białym stroju, który według wierzeń ma odstraszać złe duchy, a tuż po północy udać się nad morze, jeśli oczywiście ma się szczęście nad nim mieszkać, i przeskoczyć siedem fal, a na koniec podarować przebłagalną ofiarę czyli bukiet kwiatów Bogini Wód. Przy czym, jeśli odpłynie on na pełne morze, to ofiara została przyjęta. A jeśli fala wyrzuca go na brzeg, trzeba czym prędzej udać się do domu, zapalić siedem białych świec i zmówić modlitwę do swojego bóstwa.
Pełny artykuł Pawła Płaczka możecie przeczytać w szóstym numerze „Historii bez Tajemnic".
Fot. AdobeStock
powrót