ŁUKASZ OSSOLIŃSKI – historyk z wykształcenia i zamiłowania, z zawodu informatyk. Laureat głównej nagrody w konkursie na książkę historyczną Śladami Pawła Jasienicy. Publikuje w nieregularniku artystycznym „LINIE”. Po dwóch książkach historycznych (Cudnów – Słobodyszcze 1660 i Rzecz o hetmanie Wyhowskim) przyszedł czas na SF: sensacyjną fantazję.
Adam Podlewski: Czy pisanie historii alternatywnej to najprostszy, czy najtrudniejszy podgatunek szeroko rozumianej prozy historycznej?
Łukasz Ossoliński: Proza historyczna obowiązkowo wymaga przeprowadzenia rzetelnej kwerendy źródłowej, także przez autorów tworzących fantazyjne rozwiązania w rzeczywistości alternatywnej: punkt wyjścia musi być mocowany w faktach, inaczej znajdziemy się na terenie literatury SF. W kolejnych krokach można już zboczyć ze ścieżki udokumentowanych zdarzeń, wkraczając na obszary ograniczone jedynie zasięgiem własnej wyobraźni. A zatem kreowanie historii alternatywnej jest zdecydowanie mniej skomplikowane, aczkolwiek ta łatwość nie powinna zwalniać autora od dbałości o uwzględnienie detali technicznych, społecznych czy topograficznych zgodnych z opisywaną epoką.
AP: Jak wyglądała praca nad fabułą Testamentu Hitlera? Czy wpierw opracował Pan intrygę, czy cały model politycznych relacji i technologicznych wynalazków alternatywnych lat sześćdziesiątych?
ŁO: Punktem wyjścia była próba odpowiedzi na pytanie: „Jak wyglądał by świat, gdyby III Rzesza wraz z Polską wygrałyby II wojnę światową”. Na początku powstał zatem świat wariantowy, który mógłby zaistnieć w takiej linii dziejowej, możliwie najściślej dostosowany do faktycznej technologii lat sześćdziesiątych. Zmyślone wynalazki, pojazdy czy rodzaje broni pojawiały się tylko wtedy, gdy wynikało to z logiki akcji. Intryga natomiast powstała na bieżąco. Stanisław Lem, relacjonując proces powstawania swojej najsławniejszej powieści Solaris, powiedział, że docierając do pewnego punktu sam nie wiedział, co będzie dalej, „ale wkrótce miał się dowiedzieć, bo przecież pisał dalej”. W moim przypadku było podobnie. Pomysły na rozwinięcie lub też zwroty akcji nie zostały z góry założone czy przygotowane, wymuszane były samoistnie potrzebą kontynuowania opowieści. Dwa tygodnie przed postawieniem ostatniej kropki przyszedł mi do głowy nowy wątek, całkowicie zmieniający zakończenie oraz zasadniczo wpływający na charakterystykę głównej bohaterki, która do tego momentu nosiła imię Ulryka. Skojarzenie z Wielkim Mistrzem Zakonu Krzyżackiego przestało być potrzebne, zostało więc usunięte.
AP: Znaczna cześć akcji Testamentu... rozgrywa się na ukraińsko-białoruskim pograniczu. Skąd fascynacja tym regionem i jego historycznymi problemami narodowościowymi?
ŁO: Dziejami wschodnich terenów Rzeczpospolitej zajmowałem się zawodowo, będąc z wykształcenia historykiem. Efektem studiów są dwie pozycje: monografia poświęcona kampanii cudnowskiej (Cudnów - Słobodyszcze 1660) oraz esej Rzecz o hetmanie Wyhowskim, doceniony główną nagrodą w konkursie na książkę historyczną „Śladami Pawła Jasienicy”. Skomplikowane, niejednoznaczne podziały narodowościowe od wieków podgrzewają temperaturę na tych terenach i, jak pokazują aktualne wydarzenia na Ukrainie, nadal daleko do normalizacji. Po wtóre: ogromne, miejscami dzikie do dziś wielkie przestrzenie na wschodzie, działają na wyobraźnię, są doskonałą platformą dla pełnych rozmachu opowieści w stylu zarówno Henryka Sienkiewicza, jak i Karola Maya.
AP: Rozmawiając o historii alternatywnej II wojny światowej, nie sposób nie zapytać o klasyczny tekst gatunku: czy Człowiek z wysokiego zamku był dla Pana inspiracją? Co sądzi Pan o serialowej ekranizacji powieści oraz o gatunku historii alternatywnej jako takiej?
ŁO: Nie, dzieła Philipa Kindreda Dicka nie brałem pod uwagę. Intencją powstania Testamentu Hitlera jest polemika z obowiązującą, narzucaną wersją interpretacji dziejów, w której politykę Józefa Becka odrzucającego niemieckie awanse uznaje się za uzasadnioną, właściwą i nie mającą możliwości innego wyboru. Działania Becka były wszelako szkodliwe, odrzucenie niemieckich propozycji pochopne, a postawienie na sojusz z Wielką Brytanią, która nie dysponowała żadnymi zauważalnymi lądowymi siłami zbrojnymi, samobójstwem. Ukoronowaniem polityki prowadzącej do zagłady Polski było jego sławne przemówienie z 5 maja 1939 roku, które przysporzyło mu ogromnej popularności, choć było całkowicie niedorzeczne.
Uważam, że kiedy pod koniec 1938 roku Berlin zaproponował Warszawie negocjacje, z oferty należało skorzystać. Postulaty niemieckie nie były przecież nie do przyjęcia – Gdańsk i tak przecież polski nie był, a projekt połączenia Rzeszy z Prusami Wschodnimi pojawił się, według Stanisława Swianiewicza, nie w niemieckich, lecz w polskich koncepcjach pod koniec lat dwudziestych. W zamian za te w istocie niewielkie ustępstwa można było próbować wytargować nie tylko koncesje polityczne, lecz także techniczne. Wojsko Polskie, zasilone niemiecką bronią, podniosłoby znacznie swój potencjał, możliwy do wykorzystania na Wschodzie w celu rozgromienia komunizmu. Jednocześnie polski przemysł miałby czas na wprowadzanie nowych wzorów uzbrojenia rodzimej proweniencji – dlatego w Testamencie… pojawiają się masowo czołgi 10TP i lekkie bombowce Sum, przed wojną istniejące jedynie jako prototypy.
AP: Jak Pan się czuł, snując alternatywne losy zarówno bohaterów, jak i łotrów dwudziestowiecznej historii?
ŁO: Przewidywanie, jaką politykę prowadziłoby na przykład środowisko von Stauffenberga wobec Polski jest interesującym ćwiczeniem imaginacji historycznej, w którym należy wziąć pod uwagę szereg ówczesnych zmiennych czynników kontekstowych, uwzględniających poglądy i plany polityczne, czas, miejsce, aktualną sytuację geopolityczną. I chociaż w warunkach rozważań alternatywnych ma się swobodę interpretacyjną, wszystkie postaci historyczne występujące w Testamencie… starałem się ukazać zgodnie z faktami, jak najmniej je naginając na potrzeby powieści.
AP: Co sądzi pan o edukacyjnej roli powieści historycznych w ogóle, a kryminałów retro w szczególności?
ŁO: Niedawno miałem przyjemność przeczytać powieść pani Idy Żmiejewskiej, Warszawianka, której akcja dzieje się pod koniec XIX wieku. Okres ten nigdy przesadnie mnie nie interesował, z punktu widzenia dynamiki wydarzeń na ziemiach polskich można go określić jako wręcz nudny. Tymczasem pani Żmiejewska dowiodła, że w wydawałoby się pozbawione wigoru ulice ledwie zipiącej pod rosyjskim buciorem Warszawy można tchnąć życie, zainteresować czytelnika nie tylko akcją, lecz także barwnym obrazem ówczesnych stosunków politycznych i społecznych. Dodatkowym plusem jest plastyczny opis miasta, jego wyglądu, funkcjonowania, codzienności. Tego typu powieści historyczne, mocno osadzone w siodle faktografii, bawiąc uczą, przebiegle sącząc wiedzę pod pretekstem rozrywki. I bardzo dobrze.
AP: Jak wyobraża Pan sobie reakcje zagranicznych czytelników, gdyby Testament… przetłumaczono na niemiecki lub ukraiński?
ŁO: Oczywiście przekłady na obce języki byłyby dla mnie zaszczytem, niemniej reakcje czytelników są pod każdą szerokością geograficzną takie same, czyli nieprzewidywalne, co każdy autor powinien przyjąć z pokorą. Ukraiński recenzent mojej poprzedniej książki, profesor historii z Kijowa, pochwalił mnie za trafne wnioski (gdy zgadzały się z jego wizją wydarzeń) i jednocześnie zganił za „polonocentryzm” (gdy inne konkluzje mu się nie podobały). Zarzut zdumiewający, jako że dosyć krytycznie potraktowałem politykę ówczesnych władz Rzeczpospolitej, ale ukazujący, że pozornie jednoznaczne stwierdzenia są różnie rozumiane.
AP: Testament Hitlera naszpikował Pan technicznymi i militarnymi detalami, które powszechnie uważa się (słusznie lub nie) za znacznik „męskiej prozy”. A jak w trzech zdaniach zareklamowałby Pan swoją powieść kobietom?
ŁO: Niewiasty rzeczywiście nie widzą niczego ciekawego w sklejaniu plastikowych modeli czołgów czy roztrząsaniach na temat prędkości wznoszenia myśliwców odrzutowych, co nie jest ani słuszne, ani niesłuszne – po prostu tak jest. Czytelniczki zatem zachęciłbym do lektury odwołując się do postaci Moniki von Hammersmarck: inteligentnej kobiety o nieugiętym charakterze, potrafiącej wykorzystywać wszelkie swoje atuty, zarówno charakteru jak i wizualne, doskonale radzącej sobie w świecie formalnie zdominowanej przez mężczyzn. To bardziej arogancka wersja Małgorzaty Thatcher, a brytyjska premier bez wątpienia zasłużyła na przydomek „Żelaznej Damy”, niezależnie od tego, czy potraktujemy go jako komplement czy przekleństwo. Monika mogłaby powtórzyć za panią Thatcher: Uwielbiam mieć władzę.
AP: Czy i kiedy poznamy dalsze losy Baldwina i Moniki?
ŁO: Zakończenie Testamentu… nie jest zatrzaśnięciem drzwi na głucho i wyrzuceniem klucza w przepaść, to raczej niedomknięta furtka, którą w każdej chwili – w razie potrzeby – można szeroko otworzyć. Zarys kolejnych przygód Baldwina i Moniki jest gotowy.
AP: Dziękuję za rozmowę!
powrót