Być może, gdyby pewien młody łodzianin nie czytał powieści Edgara Allana Poego, Cudu nad Wisłą mogłoby nie być. A przynajmniej zapłacilibyśmy za niego dużo wyższą cenę!
Rok 1892 obfitował w narodziny osób wybitnych w polskiej historii. Wymieńmy tu choćby trójkę generałów: Stanisława Maczka, Stanisława Sosabowskiego i Władysława Andersa czy postacie w inny sposób zasłużone dla Polski, jak m.in. Melchior Wańkowicz czy Tadeusz Tański. Nieco na uboczu, z dala od blasku reflektorów, stoi postać Jana Kowalewskiego, który pomimo ogromnych zasług dla niepodległości Polski jest wciąż postacią mało znaną i pomijaną w trakcie dyskusji nad polską historią. Wpływ na taki stan rzeczy miał zapewne też niższy stopień oficerski, zazwyczaj rozważania dotyczą decyzji i rozkazów wydawanych przez generałów, podczas gdy Jan Kowalewski doszedł tylko do stopnia podpułkownika. Dopiero w 2020 r., w uznaniu zasług, został pośmiertnie awansowany na generała brygady. Ten sam rok na wniosek Senatu RP był zresztą Rokiem Jana Kowalewskiego. Mimo tego niewątpliwego uhonorowaniu kryptologa, wydaje się, że wciąż jest niezbyt powszechnie znany w naszym społeczeństwie.
Dynamit od wujka
Młodzieńcze lata Kowalewski spędził w Łodzi, gdzie się urodził 24 października 1892 r. Mieszkał na najbardziej znanej ulicy w tym mieście, czyli Piotrkowskiej. Wiemy, że będąc młodym chłopakiem pojechał z rodzicami do Nicei, co może świadczyć o dobrym statusie materialnym Kowalewskich – ówcześnie prawie nikogo nie było stać na tak kosztowne wojaże. Uczęszczał do Szkoły Handlowej Zgromadzenia Kupców, która znana była z tego, że uczono w niej w języku polskim. W szkole prężnie działała konspiracja, dlatego Jan Kowalewski od małego nabierał postaw patriotycznych. Tradycja ta była zresztą żywa w rodzinie Kowalewskich. Wujek Jana, inżynier górnictwa, dostarczał dla Polskiej Partii Socjalistycznej dynamit z kopalni w Zagłębiu Dąbrowskim.
Po ukończeniu szkoły Jan wyjechał do Belgii studiować chemię na uniwersytecie w Liège. Już wtedy, oprócz polskiego, znał rosyjski i niemiecki, a dodatkowo nauczył się francuskiego, by nie mieć problemów na studiach. W Belgii był do 1913 r. do czasu obrony półdyplomu, czyli przekładając na obecne czasy studiów licencjackich lub inżynierskich. Zdecydował o powrocie w rodzinne strony. Pierwszą pracę podjął w Zgierzu w przemyśle cukrowniczym, po czym wyjechał do zakładów w Białej Cerkwi.
Gdy wybuchła I wojna światowa, znajdował się raptem 84 kilometry od Kijowa i tam też został skierowany do szkoły wojskowej, którą ukończył w stopniu majora. Mając 22 lata, był, jak się wydaje, w idealnym wieku do działań frontowych. Kowalewski, mający chemiczne doświadczenie, został skierowany do wojsk inżynieryjnych na froncie rumuńskim. Zdobył tutaj bezcenne doświadczenie w przeciwdziałaniu atakom chemicznym, co jednak przypłacił zatruciem. Po awansie na podporucznika i objęciu w 1917 r. funkcji komisarza frontu rumuńskiego, Kowalewski zetknął się z rosyjską łącznością. Bystry umysł, a także wykorzystanie umysłu ścisłego, wpłynęły na bardzo szybką naukę tworzenia szyfrów w rosyjskich depeszach. Wtedy jeszcze nikt, włącznie z Kowalewskim, nie spodziewał się, że wyciągnięte stąd bezcenne lekcje wpłyną na zwycięstwo Polski w wojnie z bolszewikami trzy lata później.
Pełny artykuł Przemysława Ciunowicza możecie przeczytać w szóstym numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: W latach 1928–1933 Jan Kowalewski, który łamał sowieckie szyfry w czasie wojny polsko-bolszewickiej, pełnił urząd attaché wojskowego w Moskwie, źródło: NAC.
powrót