Opłynął arktyczne morza, polując na wieloryby, na Rosjan polował na bagnach Polesia, a swoim samochodem pancernym uratował III powstanie śląskie. W postaci Roberta Oszka określenie „awanturnik" nabrało nowego wymiaru. To on uratował pozycję Wojciecha Korfantego. Być może więc – w jakimś sensie – to dzięki niemu... 2023 rok został ogłoszony przez Sejm RP Rokiem Wojciecha Korfantego.
W czerwcu 1921 r. Wojciech Korfanty miał problem. Nikt, co prawda, nie podważał jego zasług dla Śląska i Ślązaków, o których prawa różnymi sposobami walczył już od ponad dwudziestu lat. Nikt też do tej pory nie podważał jego przywódczej roli w III powstaniu śląskim. Rzecz jednak w tym, że właśnie w czerwcu Korfanty postanowił powstanie zakończyć, na co jego rozochoceni sukcesami podkomendni nie chcieli się zgodzić. „Chciał widzieć w tym zrywie jedynie rodzaj zbrojnej manifestacji politycznej" – pisał historyk Zbigniew Bereszczyński. Oni zaś chcieli po prostu przegonić Niemców. 2 czerwca doszło więc do buntu. Nowym wodzem powstania ogłosił się kapitan Karol Grzesik, dzielny oficer i zdolny polityk, niemający jednak ani charyzmy, ani renomy Korfantego, lecz posiadający spore poparcie.
I kto wie, jak sprawy potoczyłyby się dalej, gdyby nie Robert Oszek. Ta ekscentryczna postać o niezwykle barwnym życiorysie, stanęła twardo w obronie dotychczasowego przywódcy. Nieco wcześniej na własny koszt przygotował samochód pancerny, który oprócz pirackich symboli miał nawet na karoserii wymalowaną nazwę „Korfanty" – co było czytelną dla wszystkich deklaracją lojalności. Takiej sile ognia nie był w stanie przeciwstawić się nikt na Śląsku, a z pewnością nie kapitan Grzesik. Samozwańczy dyktator znalazł się więc szybko za kratkami, Korfanty pozostał na stanowisku, a powstanie potoczyło się znanym już torem.
Śladami Moby Dicka
„Korfanty" był dość niezgrabną kupą blachy, ale swoją rolę spełniał doskonale. Ostrzał z karabinów nie robił na nim żadnego wrażenia, a dla broni pancernej był zbyt szybki i zwrotny. Gdzie pojawiał się Oszek, tam Niemcy znikali w panice, a on kosił ich seriami z pięciu umieszczonych na pokładzie cekaemów. Samochody pancerne były wówczas w ogóle bronią dość nową i nikt nie opracował jeszcze skutecznych metod walki z nimi, toteż popłoch jaki wzbudzał „Korfanty" był całkowicie zrozumiały. Tym bardziej że Oszek ekscentrycznie wymalował na pancerzu piracki symbol: czaszkę z piszczelami. Bądź co bądź, był marynarzem z krwi i kości.
Oszek miał tego dnia dwadzieścia pięć lat, z czego jakieś dziesięć ostatnich spędził na wodzie. Urodził się, co prawda, w odległym od morza Zabrzu, ale nie przebywał tam długo. W domu się nie przelewało, ojciec harował w kopalni, chłopaka wychowywała więc raczej ulica i podsłuchiwane tu i ówdzie opowieści o śląskich emigrantach w egzotycznych krajach. Na młodych mieszkańcach przemysłowego, wiecznie okopconego Śląska obrazki rajskich plaż z palmami musiały robić ogromne wrażenie, na Oszku chyba jednak szczególnie. W 1910 r. chłopak uciekł bowiem z domu i jakimś sposobem, z pewnością zupełnie bez pieniędzy, dostał się do Hamburga. Było to o tyle łatwiejsze, że Śląsk był już wówczas doskonale skomunikowany z portowym zapleczem Niemiec i wyładowane węglem pociągi nieustannie kursowały ku wybrzeżom Bałtyku i Morza Północnego. Nie zmienia to jednak faktu, że chłopak musiał przebyć prawie tysiąc kilometrów, z pewnością zamelinowany w jakimś składzie towarowym.
Pełny artykuł Wojciecha Lady możecie przeczytać w drugim numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: Robert Oszek stanął w obronie Wojciecha Korfantego, kiedy wśród jego podkomendnych doszło do buntu, źródło: IPN.
powrót