W ostatnich miesiącach II wojny światowej toczyły się nie tylko działania militarne. Na zapleczu frontu trwała inna, cicha wojna: zaplanowana akcja zacierania śladów i ukrywania niezliczonych skarbów, zarówno własnych, jak i tych, które naziści zrabowali w podbitej Europie.
Wczasie wojny Niemcy weszli w posiadanie niezliczonych dzieł sztuki. Był to bezprzykładny rabunek na skalę nieznaną w dotychczasowych dziejach. Opróżniano muzea podbitych miast, ogałacano prywatne kolekcje, rekwirowano arcydzieła malarstwa znanym żydowskim kolekcjonerom, takim jak Jacques Goudstikker, Paul Rosenberg czy Rotszyldowie. Przykład szedł z góry. Swojej namiętności do dzieł sztuki nie skrywał przecież sam Adolf Hitler. Najcenniejsze ze zrabowanych dzieł miały trafić do projektowanego Muzeum Führera w Linzu, inne, jak rysunki Albrechta Dürera z lwowskiego Ossolineum, znalazły się w prywatnej kolekcji wodza, z którą nie rozstawał się nawet w „Wilczym Szańcu".
W ślady Hitlera szedł człowiek nr 2 nazistowskiej Rzeszy, marszałek Hermann Goering. Nawet w trakcie kampanii na Zachodzie znajdował on czas na kwerendę po antykwariatach i muzeach podbitego Paryża. W ciągu czterech wojennych lat Goering odwiedził Jeu de Paume, małe muzeum w centrum Paryża, w którym naziści gromadzili skradzione zbiory sztuki – aż 21 razy (sic!).
Marszałek wysyłał swoich agentów do handlarzy i marszandów w Paryżu czy w Brukseli, którzy musieli sprzedawać im dzieła sztuki po specjalnej cenie. Jego wysłannicy docierali także bezpośrednio do właścicieli. Tych po prostu zmuszano do sprzedaży groźbami i szantażem.
Nic dziwnego, że w ślady swoich przywódców szły tysiące rabusiów w niemieckich mundurach. Ich łupem padały kościoły, prywatne domy, a nawet muzea. Podczas powstania warszawskiego, jak wspominał Stanisław Lorentz, wieloletni dyrektor Muzeum Zamku Królewskiego w Warszawie, niemieccy żołnierze wynosili obrazy z zamku, jakby to były dzieła niczyje.
Zaginione skarby Gdańska
Zbliżająca się klęska postawiła przed rabusiami pytanie, co zrobić z tą masą zrabowanych dzieł sztuki. Kwestią otwartą pozostawało także zabezpieczenie niemieckich dóbr kultury, zwłaszcza w obliczu wzbudzających paniczny strach i zbliżających się nieustannie hord sowieckich. Dlatego już w drugiej połowie 1944 r. rozpoczęto zaplanowaną akcję ukrywania zarówno zrabowanych, jak i własnych dzieł sztuki przed zwycięskimi aliantami. Bezcenne artefakty, arcydzieła malarstwa, rzeźby i dewocjonalia ukrywano w podziemnych sztolniach kopalniach, zamkach na Dolnym Śląsku i rezydencjach junkierskich na Pomorzu. Dlaczego właśnie tam? Można domniemywać, że Niemcy nie zakładali utraty Pomorza Gdańskiego czy Dolnego Śląska nawet po przegranej wojnie. Uznawali je za ziemie rdzennie niemieckie. Dlatego wywożone z wrocławskich czy gdańskich kościołów i muzeów dzieła sztuki lokowano w specjalnie przygotowanych kryjówkach na tych właśnie terenach, z dala od bombardowań, ale na tyle blisko, aby można było do nich szybko dotrzeć po wojnie.
Szczególne miejsce w tych zabiegach zajmowało ukrycie przebogatych zbiorów z muzeów gdańskich i głównej świątyni miasta – bazyliki Mariackiej. Były to gromadzone przez stulecia kielichy, monstrancje, relikwiarze, statuetki, kartusze trumienne i inne dzieła wykonane ze złota, srebra, kości słoniowej i drogich kamieni. W skład tego bezcennego skarbu wchodził także ogromny zbiór zabytkowych ornatów, kap ołtarzowych, stuł i różnych paramentów tekstylnych. Zgodnie ze świadectwem dyrektora gdańskiego Stadtmuseum, profesora Willi Drosta, który opiekował się gdańskimi zabytkami w czasie wojny, skarbiec kościoła Mariackiego jeszcze w początkach 1945 r. tworzyło 541 zabytkowych dzieł. Co ciekawe, w niektórych dokumentach i publikacjach jego bogactwo porównywano z zawartością skarbca Bazyliki św. Piotra w Rzymie.
Pełny artykuł Krzysztofa Bochusa możecie przeczytać w piątym numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: Albert Forster, gauleiter Okręgu Rzeszy Gdańsk-Prusy Zachodnie, znany był wśród mieszkańców Wolnego Miasta Gdańska z okrucieństwa wobec Polaków, źródło: NAC.
powrót