O świecie komunizmu, seryjnych mordercach i Hollywood z Talgatem Jaissanbayevem rozmawiał Adam Podlewski
Talgat Jaissanbayev - Kazach, urodził się w Woroneżu w Rosji w 1988 roku. Studiował w Kazachstanie, Wielkiej Brytanii, Kanadzie, Szwajcarii i Polsce. Przez całe życie podróżuje po różnych krajach, niemal jedenaście lat temu znalazł się w Polsce. Na SWPS w Warszawie ukończył prawo. Zawsze fascynował się historią, szczególnie dwudziestego wieku oraz państw totalitarnych. Swoje zainteresowania badawcze skupił na Związku Radzieckim, co pozwoliło mu przygotować pracę magisterską dotyczącą rozwoju radzieckiego prawa karnego. Analizując tamtejsze słynne zbrodnie, zdecydował się na przekazanie wiedzy o nich polskiemu czytelnikowi. Wolny czas poświęca swoim pasjom: piłce wodnej, rysowaniu oraz rekonstrukcji historycznej.
Adam Podlewski: Czy zbrodnia w ZSRR może fascynować? Czy kilkanaście ofiar w kraju doświadczonym przez nieludzko krwawy totalitaryzm może na kimś robić wrażenie?
Talgat Jaissanbayev: Zbrodnie w ZSRR na pewno zainteresują osoby fascynujące się krajami totalitarnymi. Pochodzą z czegoś niezwykłego, zamkniętego, niezbadanego. Innego świata. Co do drugiej części pytania, to tu mamy do czynienia z pewnym paradoksem. Z jednej strony, system komunistyczny udławił, ukatrupił, zrujnował dziesiątki, jeśli nie setki milionów ludzkich żyć od Kuby do Wietnamu, a ZSRR zajmuje chyba drugie miejsce po Chinach Ludowych co do ogólnej liczby zmarłych na skutek represji politycznych i złego sprawowania władzy, np. doprowadzenia kraju do głodu. Te śmierci jakoś nie wzbudzają takich emocji, jak kilka ofiar konkretnego seryjnego mordercy. Pewnie sedno leży gdzieś w personalizacji owych śmierci. Lżej jest współczuć 10-15 zabitym z ręki konkretnego człowieka. Każdy z nich miał mamę, tatę, chodził do szkoły, coś lubił, o czymś marzył. Trudno spersonalizować, przybliżyć i poczuć ból kilku milionów osób. Bardziej żal jest małego dziesięcioletniego Dimego, który zbierał znaczki, był dumą rodziców i dziadków, marzył o zostaniu naukowcem, a pewnego dnia został zgwałcony i brutalnie zamordowany przez Andrieja Czikatiłego, który powiedział, że ma wielką kolekcję znaczków. Inaczej odbierzemy suche i encyklopedyczne: „podczas Wielkiego Terroru w ZSRR w latach 1937-1938 zostało stracono kilkaset tysięcy osób".
Widocznie nie bez racji największy tyran XX wieku z dużymi, puszystymi wąsami, znający się na mordowaniu ludzi powiedział, że jedna śmierć to tragedia, a milion śmierci to tylko statystyka.
AP: Jak wybierał Pan zaprezentowane w książce zbrodnie?
TJ: Miały być niezwykłe, ciekawe, o ile dane słowo może mieć miejsce w takim kontekście, i być okazją dla opisu szczegółów życia tamtych miejsc tamtego czasu, np. jak ludzie chodzili na randki, jak wyglądały restauracje i wyjazdy zagraniczne, albo czym były mieszkania zbiorowe i jak się w nich mieszkało.
AP: Jak zainteresował się Pan tematyką brutalnych przestępstw?
TJ: Nie wszystkie przestępstwa zawarte w książce są brutalne. Ale tak, sprawy, które zawierają trupy lub kończą się wyrokiem śmierci stanowią większość. Podczas pisania, mi się jakoś wydawało, że historia o tym jak jedna ludzka istota może dojść do wniosku, że warto zabijać sobie podobnych dla przyjemności wzbudza nieco większe zainteresowanie, niż na przykład kradzież.
AP: Dlaczego, mimo że wśród morderców z najwyższą liczbą ofiar wielu pochodzi z krajów byłego ZSRR, to amerykańscy zbrodniarze zdominowali światową popkulturę?
TJ: Oczy całego świata są skierowane na Amerykę, nie na Mateczkę-Rosję. Zdecydowana większość osób ma większą ochotę odwiedzić Stany od Bostonu do San Francisco, niż Rosję od Kaliningradu do Władywostoku, zamieszkać w Nowym Jorku, niż w Petersburgu, pracować w Kalifornii w Dolinie Krzemowej, a nie w Akademgorodkie na Syberii. Ludzie marzą o spełnieniu swojego amerykańskiego snu, chcą nosić amerykańskie dżinsy i mieć amerykańskie Iphony, żyć jak Wilk z Wall Street, prowadzić duże amerykańskie auto, korzystać z ich technologii.
Stany są bardziej na widoku, niż Rosja, a tym bardziej, niż pozostałe byłe republiki ZSRR jak Estonia bądź Tadżykistan. Co za tym idzie, to to, że ludzie chcą zapoznać się z amerykańską kulturą i historią w tym historią kryminalistyki bardziej, niż z rosyjską lub mieć do czynienia z czymkolwiek rosyjskim (broń i wódka to wyjątek potwierdzający regułę). No kto o zdrowym rozsądku będzie chciał jeździć rosyjskim samochodem lub pójdzie kupić rosyjski smartfon? Zdecydowanie mniej osób chce także pogłębiać się w rosyjskiej kulturze i jej historii. W tym historii kryminalistyki.
AP: Czy którąś z opisywanych historii widziałby Pan jako kanwę dla hollywoodzkiego scenariusza?
TJ: Historia najbardziej krwawego seryjnego mordercy grasującego w ciągu 12 lat, znanego jako „Potwór Rostowski", „Zabójca Z lasu", „Obywatel X" lub „Radziecki Kuba Rozpruwacz". Nie tylko jego życiorys, ale także otoczenie w sensie ludzi, rzeczywistości małej radzieckiej miejscowości w której przebywał to też będzie bardzo ciekawy materiał. Ale z tego co wiem, już jest kilka filmów „Made in USA" o tym człowieku. Najsłynniejszy to, chyba, „Citizen X". Gra tam, między innym Donald Sutherland. Dużo uwagi w tym obrazie poświęcono radzieckiej prowincji ostatnich lat istnienia ZSRR. A jeśli mam wymienić historię dla kina, którą czujne oko producentów pominęło, będzie to historia „Mosgaza" – moskiewskiego seryjnego mordercy polującego na dzieci i staruszków. To był z zawodu tenor, który porzucił żonę, syna i pracę w teatrze w prowincjalnym miasteczku i uciekł do stolicy z kochanką, którą przekonał, że jest wysoko postawionym funkcjonariuszem KGB i może zagwarantować jej, nieudanej, ale ślicznej tancerce komedii, życie na poziomie, na które zasługuje. A był on jedynie kilkukrotnie skazanym śpiewakiem, bez grosza przy duszy. Jego pierwsze zabójstwo miało na celu zdobycie środków na bieżące wydatki... a potem to zajęcie przypadło mu do gustu. Ciekawostką będzie także jego wygląd – wysoki wzrost, czarny i za duży płaszcz pod którym chował siekierę, duża futrzana czapka uszankę z jelonka, a także jakie kłamstwa opowiadał swojej dziewczynie: został tajnie nagrodzony najwyższym odznaczeniem ZSRR – Orderem Lenina, żw Niemczech Zachodnich zmarł mu wujek, który zostawił mu gigantyczny spadek. A przecież nie zabierał kochanki do drogich sklepów i restauracji; mieszkał z nią w wynajętej kawalerce-królestwie karaluchów... tłumacząc, że jest tajnym agentem i nie może ściągać na siebie uwagi.
AP: Czy do Słynnych zbrodni w ZSRR może usiąść czytelnik nie interesujący się historią, kulturą i zwyczajami państw dawnego Związku Radzieckiego? Jak wiele kontekstu potrzebne jest, by zrozumieć motywacje tych zbrodniarzy?
TJ: Osoba, która interesuje się kryminalistyką w ogóle, powinna się zainteresować moją książką. Zawsze starałem się wytłumaczyć motywy przestępców – ktoś chciał pieniędzy, aby móc utrzymać kochankę przy sobie i dlatego ukradł obraz epoki renesansu z muzeum. Inny miał trudne, nędzne, głodne dzieciństwo, kłopoty z kobietami oraz ciężkich rodziców, a ponadto przeżył kilkukrotnie traumę głowy. Skończyło się to tym, że sięgnął po nóż. Trzeci nienawidził nastolatków za wyrządzone mu krzywdy w młodszym wieku i zaczął na nich polować. A czwarty był i młody, i umięśniony, i przystojny, i rodzinę miał kochającą, i dziewuszki mu nie odmawiały, natomiast dziadka miał niezwykłego. Starzec nagadał wnuczkowi, że oni są potomkami wielkich przywódców i mają wielką moc w żyłach. Tylko, żeby tę moc obudzić... trzeba zabijać kobiety i pić ich krew.
AP: Czy zainteresowanie masowego odbiorcy zbrodnią nie jest świadectwem upadku naszej kultury? A może ta fascynacja tkwi w nas od zawsze?
TJ: Istotnie, z jakiegoś powodu negatywne wiadomości powodują większe zainteresowanie. Dziennikarze prędzej pójdą po wywiad do kanibala odsiadującego dożywocie, który robił ze swoich ofiar pierogi i częstował nimi znajomych, niż do uczciwego, praworządnego emeryta. Ale nie sądzę, że badanie ciemnych stron historii ludzkości i ludzkiej natury jest czymś złym. Przeciwnie, wiedza o dzieciństwie zbrodniarzy, ich myślach, wybranej ścieżce, czynach, motywacji pomaga uniknąć kolejnego pojawienia się seryjnego mordercy. A jeśli się pojawi, to pomoże w schwytaniu.
Także fakt, że dana informacja jest dostępna, pokazuje, że społeczeństwo jest na pewnym poziomie zdrowe, uczy się na błędach, prowadzi dyskusję o problemach i nie zamiata śmieci pod dywan. Inaczej było w społeczeństwie ZSRR, gdzie – jeśli wierzyć mediom – to kłopoty nie istniały, liczyły się same zwycięstwa i rosnące wskaźniki produkcji, nie było o czym dyskutować, nie trzeba było niczego naprawiać.
AP: Czy rozmawiał Pan z którymś z „bohaterów" własnej książki?
TJ: Nie, większość już opuściła ten świat. Wyjątek stanowi Kazachski Kanibal. Ma ponad 70 lat i znajduje się w zamkniętym ośrodku medycznym we wsi na południu Kazachstanu.
AP: Czy planuje Pan dalsze badania świata zbrodni? Jeśli tak, to jaki aspekt zła weźmie Pan teraz „na warsztat"?
TJ: Grafomania nie odpuszcza i chodzi mi po głowie napisanie drugiego zbioru o przestępstwach w ZSRR. Na pewno pojawi się rozdział o człowieku, który odkrył wszystkie tajemnice państwowych mennic i zdołał u siebie w stodole zbudować drukarnię pieniędzy. Historia pierwszego radzieckiego seryjnego mordercy z lat 20. XX wieku pewnie będzie stanowiła integralną część nowego utworu. Aby nie porzucać temat ucieczek ze Związku Radzieckiego, opiszę uzbrojoną próbę wyrwania się na Zachód dokonaną przez kilku młodych ludzi przynależnych do tzw. „złotej młodzieży", czyli potomkowie wysoko postawionych rodziców, wobec których można zadać pytanie: „A takim czego brakowało?"
AP: Dziękuję za rozmowę!