To była jedna z największych afer w świecie handlu sztuką. Odkryto mnóstwo dzieł, które zaginęły tuż przed drugą wojny światowej, skazane na niebyt przez hitlerowców. Czy intencje rodziny, która je uchroniła przed katastrofą, były naprawdę czyste? Dlaczego słynny marszand nie zamierzał ich zwrócić właścicielom?
Żyje jak mnich. Praktycznie nie wychodzi z domu, godzinami ogląda obrazy ze „swojej" kolekcji. Nie przepada za tłumami gapiów, blaskiem fleszy, a gdy spóźniona sława w końcu nadchodzi, nie wydaje się zachwycony. Cornelius Gurlitt nie przypuszczał, że w świecie marszandów, kolekcjonerów i znawców sztuki będzie postrzegany jako postać niezwykle kontrowersyjna. Dlaczego? Aby to wyjaśnić trzeba się cofnąć do czasów rozkwitu nazizmu w Niemczech.
Jak zostać bogaczem?
Jego ojciec, Hildebrandt, jest biznesmenem pozbawionym skrupułów – marzy o wielkim majątku i wie, że handlując sztuką można się dorobić fortuny. Wychowany wśród słynnych arcydzieł, dobrze zna się na sztuce. Ale nie rozumie poglądów Hitlera, który w jednym z przemówień obwieszcza: Dla kubizmu, dadaizmu, futuryzmu, impresjonizmu i tym podobnych kierunków nie ma miejsca wśród narodu niemieckiego. Wszystkie te pomysły nie są ani staromodne, ani nowoczesne. To tylko udawana gadanina ludzi, którym Bóg poskąpił prawdziwego talentu artystycznego. (...) Od tej pory będziemy prowadzić bezwzględną wojnę, aby wykorzenić elementy, które podkopują naszą kulturę.
„Sztuka zdegradowana", czyli, m.in. płótna Picassa, Dalego, Franza Marca, Emila Nolde, Otto Dixa czy Wassilja Kandinskiego mają ulec zniszczeniu. Gurlitt nie potrafi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Gdy w 1933 roku naziści dochodzą do władzy, czuje się niezrozumiany – ze względu na żydowskie pochodzenie ucieka do Hamburga. W końcu odchodzi z Kunstverein fűr die Rheinlande und Westfalen, której jest dyrektorem. Szybko okazuje się, że w Trzeciej Rzeszy dla takich jak on -wykształconych, pewnych siebie osób – nie ma miejsca. Dlatego Hildebrandt wpada na genialny pomysł.
Współpraca z nazistami nie jest tym, na czym najbardziej zależy Gurlittowi, ale dzięki niej może kolekcjonować obrazy, o których zapomniano. W Hamburgu otwiera galerię sztuki, specjalizuje się w tradycyjnym malarstwie. To dla niego dobry czas. Marszandzi bankrutują, wiele muzeów z dnia na dzień przestaje istnieć. Hildebrandt kupuje dzieła bezpośrednio od artystów, zdarza się, że prace, na których najbardziej mu zależy, kradnie. Wykorzystuje anonimowych współpracowników, posługuje się pseudonimami, Do listy „sukcesów" dopisuje romans z księgową wystawiającą fałszywe faktury. W trakcie wojny takie zachowanie nikogo nie dziwi, dzięki protekcji samego Josepha Goebbelsa Hildebrandt unika aresztowania. Powód jest prosty: naziści poszukują znawców sztuki, a Gurlitt jest jednym z nich. Nie interesują się „zdegradowanym" gustem kolekcjonera, pozwalają mu zbierać dzieła sztuki. W zamian oczekują całkowitego posłuszeństwa. Gurlitt działa skutecznie, usuwa z muzeów „zdegradowane" obrazy, w ten sposób bogaci się o ponad 200 dzieł Picassa, Noldego i Chagalla. Obrazy sprowadza też – legalnie lub nie – z Paryża, a część z nich sprzedaje Bernhardowi Sprengelowi, prywatnemu kolekcjonerowi. W ten sposób stale się bogaci. Do czasu.
Pełny artykuł Małgorzaty Giermaz możecie przeczytać w drugim numerze „Historii bez Tajemnic".
Ilustracja: Jednym z ważniejszych dzieł pochodzących z kolekcji Corneliusa Gurlitta był obraz „Dwóch jeźdźców na plaży" Maxa Liebermanna z 1901 r.
powrót